Cały czas łapię się na tym, że stale i namiętnie udowadniam sobie (moją) rację:) Chociaż nie zawsze mi się to podoba, to jednak, zawsze udaje mi się dotrzeć do tego źródła decyzji w sobie, w którym uznałem, że ta kreacja jest warta udowodnienia swojej prawdziwości(

Dopiero porównanie stanu końcowego mojej kreacji z systemem wartości, z idealnym - modelowym wyobrażeniem, przywołuje mnie do porządku (wylewa kubeł zimnej wody na głowę) i mówi mi, że dałem się "wkręcić" w "coś" w co nie warto było dać się wkręcać i to na własną prośbę.
Jedyną satysfakcją pozostaje myśl, że mam chyba dość wysoki poziom materializacji myśli, jeżeli wyszło mi to co wyszło, po mimo totalnego zakręcenia i bezsensu, który uważam, że potrzebuje znacznie więcej energii / zasobów, aby go zrealizować, niż coś co jest jednoznacznie dobre dla mnie i dla innych zarazem.
Widzę jedną podstawową przyczynę takiego obrotu spraw. Brak jasno sprecyzowanych celów. Brak refleksji nad tym co jest najwyższej jakości. Na czym warto się skoncentrować, a co jest zwykłą "pierdołą", czyli narzędziem do utrzymywania się na poziomie "bojący się wyglądać głupio" w Piramidzie Głupca.
Myślę, że pomocne w osiąganiu sukcesu może być zapanowanie nad metaprogramem autorytet zewnętrzny - autorytet wewnętrzny. Po to aby, korzystając z najlepszych rozwiązań i doświadczeń innych - robić swoje.